Majorka: można dostać palmy
Dzisiaj zabieram was do miejsca, które jest na mojej liście TOP 5 miejsc. Majorka. Pod każdym kątem/ aspektem/ o każdej porze dnia i pory roku nie spada z czołówki. Dlaczego? Postaram się Wam to udowodnić.
Największa wyspa na Balearach, znana ze słynnych orek ujmuje moje serducho jak mało która. Kulturalnie i krajoznawczo: marzenie. Wyspa jest zbudowana głównie z wapieni, co- jak się potem okazało- dość mocno wpłynęło na moje podjary geologiczne podczas tripa.
Pojechałyśmy tam we dwie na 5 dni i muszę stwierdzić, że nawet jak na spontaniczny wyjazd to zdecydowanie za mało! Nibyopalenizna spalenizna, była- ale niedosyt odwiedzonych lokalizacji pozostał.
Jedno jest pewne- z okazji mojej miłości do Majorki, mam z niej mnóstwo zdjęć i materiałów i (niestety) będę musiała dokonać selekcji, żeby nie wyszedł z tego giga-album.
HISTORIA
Wyspa, jak to większość lokalizacji u mnie wspomnianych ma dość burzliwą historię, odbierano ją sobie z rąk do rąk jak pałeczkę w sztafecie. Zaczęli około I wieku przed naszą erą Fenicjanie, później Grecy (którzy nadali wyspom nazwę ballein, co tłumaczy się jako strzelanie z procy), których żołnierze wsławili się w łaski narodu poprzez ich uczestnictwo w wojnach punickich i godne pochwały umiejętności strzelania z procy. Tak. Dobrze czytacie. Z procy. Na wojnie.
Po Grekach wyspę zajęli Rzymianie (którym zawdzięczamy istnienie stolicy- Palmy), następnie Wizygoci, Arabowie, Aragonowie i na koniec Hiszpanie. I tak już pozostało.
Jak to wszędzie na mapie świata, tutaj też dotarła polska krew: w XIX wieku przez jakiś czas opalał się i tworzył tutaj Fryderyk Chopin, co z resztą upamiętnia muzeum w Valdemossie.
Najlepsze jednak jest to, że największy boom turystyczny nastąpił na Majorce bardzo...bardzo spontanicznie. Nagle pojawiły się loty, turystom bardziej kasiastym otworzyły się nowe, złote wrota, można powiedzieć że to były pierwsze posmaki "europejskiej egzotyki" i niczym w komorze lotto- nastąpiło zwolnienie blokady. Takim właśnie sposobem wyspę dosłownie zalały konsekwencje: fala turystów, problemy z utrzymaniem porządku na ulicach, oraz to co najbardziej kuło w oczy: wielkie betonowe hotele. Te stopniowo (bo przez prawie 40 lat) wyburzano, by teraz mogły cieszyć nasze oczy bardziej kameralne, albo chociaż ładne hoteliki. Co śmieszne, z punktu widzenia tego ile można zobaczyć w tym miejscu, to bardzo późno (względem innych miast europejskich), bo pod koniec lat 90' wprowadzono tam taksę klimatyczną, nazwaną groźnie podatkiem ekologicznym wynoszącym szalone 1€/os/dzień. To jednak doprowadziło do skutku odwrotnego do zamierzonego- nastąpił drastyczny spadek liczby turystów i bunt mieszkańców- bo, że zacytuję klasyka "Jak żyć, panie premierze?!" . Podatek został zniesiony, gospodarka znowu rozkwitła i w tej chwili aż 90% dochodu Majorki pochodzi właśnie z turystyki.
Palma Aquarium
fot. www.globtrotera.pl
Największa wyspa na Balearach, znana ze słynnych orek ujmuje moje serducho jak mało która. Kulturalnie i krajoznawczo: marzenie. Wyspa jest zbudowana głównie z wapieni, co- jak się potem okazało- dość mocno wpłynęło na moje podjary geologiczne podczas tripa.
Pojechałyśmy tam we dwie na 5 dni i muszę stwierdzić, że nawet jak na spontaniczny wyjazd to zdecydowanie za mało! Niby
Jedno jest pewne- z okazji mojej miłości do Majorki, mam z niej mnóstwo zdjęć i materiałów i (niestety) będę musiała dokonać selekcji, żeby nie wyszedł z tego giga-album.
HISTORIA
Wyspa, jak to większość lokalizacji u mnie wspomnianych ma dość burzliwą historię, odbierano ją sobie z rąk do rąk jak pałeczkę w sztafecie. Zaczęli około I wieku przed naszą erą Fenicjanie, później Grecy (którzy nadali wyspom nazwę ballein, co tłumaczy się jako strzelanie z procy), których żołnierze wsławili się w łaski narodu poprzez ich uczestnictwo w wojnach punickich i godne pochwały umiejętności strzelania z procy. Tak. Dobrze czytacie. Z procy. Na wojnie.
Po Grekach wyspę zajęli Rzymianie (którym zawdzięczamy istnienie stolicy- Palmy), następnie Wizygoci, Arabowie, Aragonowie i na koniec Hiszpanie. I tak już pozostało.
Jak to wszędzie na mapie świata, tutaj też dotarła polska krew: w XIX wieku przez jakiś czas opalał się i tworzył tutaj Fryderyk Chopin, co z resztą upamiętnia muzeum w Valdemossie.
Najlepsze jednak jest to, że największy boom turystyczny nastąpił na Majorce bardzo...bardzo spontanicznie. Nagle pojawiły się loty, turystom bardziej kasiastym otworzyły się nowe, złote wrota, można powiedzieć że to były pierwsze posmaki "europejskiej egzotyki" i niczym w komorze lotto- nastąpiło zwolnienie blokady. Takim właśnie sposobem wyspę dosłownie zalały konsekwencje: fala turystów, problemy z utrzymaniem porządku na ulicach, oraz to co najbardziej kuło w oczy: wielkie betonowe hotele. Te stopniowo (bo przez prawie 40 lat) wyburzano, by teraz mogły cieszyć nasze oczy bardziej kameralne, albo chociaż ładne hoteliki. Co śmieszne, z punktu widzenia tego ile można zobaczyć w tym miejscu, to bardzo późno (względem innych miast europejskich), bo pod koniec lat 90' wprowadzono tam taksę klimatyczną, nazwaną groźnie podatkiem ekologicznym wynoszącym szalone 1€/os/dzień. To jednak doprowadziło do skutku odwrotnego do zamierzonego- nastąpił drastyczny spadek liczby turystów i bunt mieszkańców- bo, że zacytuję klasyka "Jak żyć, panie premierze?!" . Podatek został zniesiony, gospodarka znowu rozkwitła i w tej chwili aż 90% dochodu Majorki pochodzi właśnie z turystyki.
fot. pinterest.pl
Palma
Nie sposób zawrzeć wszystkiego w jednym poście, więc podzielę Majorkę na miasta w których byłyśmy. Na początek miasto, w którym dosłownie się zakochałam. Stolica wyspy Palma de Mallorca jest miastem na które trzeba sobie poświęcić przynajmniej 2 dni. Tutaj właśnie znajdziecie najbardziej ruchliwe lotnisko w Europie- i uwierzcie mi, podczas plażowania, metalowe ptaki często przysłaniają "nasze niebo". Lotnisko to w ogóle temat na osobny post, bo nigdy w życiu nie widziałam tak wielkiego molocha przez którego przejście (samoloty z Polski lądują zwykle na czwartym, ostatnim terminalu) przez wszystkie terminale zajmuje 30 minut. Szybkim tempem. Byłam na kilku dużych lotniskach, włączając w to Dubajskie, czy Frankfurckie i nie wiem na czym polegał ten fenomen ale wydawało mi się że bryła majorkańskiego lotniska to jakiś ogromny kolos (mimo, że od poprzednich dwóch jest duuużo mniejszy).
Z lotniska zaś dość łatwo jest się dostać do centrum, z tego co pamiętam zrobiłyśmy to linią 1, łatwo ją znajdziecie- wszyscy się tam poprostu pakują. I tutaj jedna- bardzo ważna uwaga. Jeżeli będziecie sprawdzać sobie przystanek na którym macie wysiąść, sprawdźcie to dwa, a nawet trzy razy. Przystanki autobusowe mają dwie nazwy, inna nazwa jest po jednej a inna po drugiej stronie ulicy, i tak, czekając na nazwę przystanku Sa Feixima dojechałyśmy do pętli autobusowej, bo jednak po "naszej" stronie, ten przystanek nazywał się Argentina. Także musiałyśmy sobie zafundować mały spacerek w nocy, tłukąc się walizkami przez kostkę brukową na ulicach i przeciskając się pomiędzy imprezowiczami... I tak to wtedy wyglądało:
Z lotniska zaś dość łatwo jest się dostać do centrum, z tego co pamiętam zrobiłyśmy to linią 1, łatwo ją znajdziecie- wszyscy się tam poprostu pakują. I tutaj jedna- bardzo ważna uwaga. Jeżeli będziecie sprawdzać sobie przystanek na którym macie wysiąść, sprawdźcie to dwa, a nawet trzy razy. Przystanki autobusowe mają dwie nazwy, inna nazwa jest po jednej a inna po drugiej stronie ulicy, i tak, czekając na nazwę przystanku Sa Feixima dojechałyśmy do pętli autobusowej, bo jednak po "naszej" stronie, ten przystanek nazywał się Argentina. Także musiałyśmy sobie zafundować mały spacerek w nocy, tłukąc się walizkami przez kostkę brukową na ulicach i przeciskając się pomiędzy imprezowiczami... I tak to wtedy wyglądało:
Plus jest taki, że od tego dnia, zlepek słów "proxima parada" (następny przystanek), wywołuje u mnie do tej pory wielką salwę śmiechu i łzy w oczach jednocześnie.
____
Odnośnie jeszcze informacji praktycznych: podczas naszego pobytu zdecydowałyśmy się na konfigurację 2 dni zwiedzanie na bogato i dwa dni plażowania a takie rzeczy w miare rozsądnych pieniądzach zabezpieczyła nam karta Mallorca Pass, czy tam Turbopass- info o tu tu!
Za kartę ważną przez dzień, pozwalającą na wejście do (na prawdę) całej masy miejsc. Można skorzystać z busa hop on hop off jako taki city tour, wejść do akwarium (o którym niżej), wejść do Katedry La Seu, skorzystać z wycieczki miejskiej na rowerze po mieście, wejść do Cuevas del Hams (o tym też będzie) i mnóóóóstwo wejściówek za darmo/ ze zniżką w innych Majorkańskich miastach. I to za 40€, więc naprawdę jest to oszczędność. Są też opcje dwu trzy ... i tak dalej aż do 6 dni, więc na prawdę warto się nad tym zastanowić, jeżeli oprócz wygrzewania się na plaży chcecie coś zobaczyć.
Pytanie tylko jak ją kupić? Jest tylko jedna opcja: przez internet. Dostajecie voucher po płatności na mejla i skanujecie otrzymany kod w kasach danej atrakcji. Ważne żeby jak się już zdecydujecie na ile dni wybieracie swoją kartę- rozplanować sobie taki mini plan wyjazdu. Skorygujcie sobie godziny otwarcia (które są różne), żeby wszędzie udało wam się wejść :)
____
fot. Ania Miękina
fot. własne
Ale przejdźmy do zabytków/ atrakcji:
Katedra La Seu
Główna atrakcja stolicy, trzecia najwyższa katedra gotycka świata....nie sposób jej nie zauważyć.... ani ..... zrobić zdjęcia w całości. Jedno jest pewne, robi wrażenie zarówno za dnia jak i w nocy i z każdej ze stron. Jeżeli macie czas- polecam wejść do środka. Duże wrażenie zrobi na was żyrandol zaprojektowany przez samego Gaudiego (tak, to ten pan z parku w Barcelonie). Z resztą to nie jest jedyna atrakcja, która pokrywa się z tą z kontynentu :)
Przy tym wszystkim należy dodać, że Katedrę doskonale widać z praktycznie każdego punktu promenady za Parkiem, która jest idealną sprawą, jeśli ktoś jest pasjonatem aktywnego zwiedzania. Ścieżka rowerowa poprowadzona dokładnie wzdłuż wybrzeża robi robotę i w godzinach szczytu naprawdę jest na niej tłoczno, a wieczorami stwarza najbardziej romantyczną atmosferę jaka jest możliwa (noo...może oprócz tych wypasionych aut na autostradzie, które co chwila nas mijają i rozpraszają)!
fot. własne
Wychodząc z Katedry i idąc w kierunku już od samego początku hipnotyzującego was Morza Śródziemnego, będziecie przechodzić przez największy park miasta El Parque del Mar- znaczną część zajmuje gigantyczny staw i fonranna a wkoło zielone trawniki, place zabaw dla dzieci i palmy. Jest to miejsce, w którym odbywają się często jakieś cykliczne animacje z dziećmi.
fot. własne
To co jednak najbardziej podobało mi się w tym miejscu, to (oprócz widoków) ludzie. Jak to we wszystkich hiszpańsko-portugalskich miastach: temperament, uśmiechy, przystojni panowie, taniec i MUZYKA są na każdym kroku. Czy to jest środek dnia i z nieba leci żar, czy jest 2 w nocy- zawsze znajdziecie tu kogoś kto gra, puszcza muzykę i śpiewa albo tańczy..a nawet wszystko naraz.
fot. własne
Pałac Królewski La Almudaina
W bliskim sąsiedztwie Katedry, Pałac wzorowany na jego odpowiedniku we Francji- taką fanaberię miał sam król Jakub II. Może trochę przesadziłam, bo sam Pałac jest pozostałością po czasach panowania Arabów na tym terenie, ale śmiało można stwierdzić, że Jakub II porządnie go odremontował.
Tak o- luzem i niezobowiązująco można wejść sobie na dziedziniec, jednak wejście do komnat i kaplic jest płatne- i to z tego co pamiętam to całkiem sporo + nie łapało się w Turbopass. Nie zmienia to jednak faktu, że architektura niczego sobie :)
Tutaj, podobnie jak w Pałacu Królewskim w stolicy Hiszpanii, latem wypoczywa rodzina królewska (mając przy okazji 2 inne pałace na letnie tripy- więc stosunkowo rzadko ich się tu spotyka).
fot. własne
To co jednak najbardziej mnie urzekło, to nie dziedziniec a ogrody....
S'Hort del Rei
...i to szczególnie wieczorem, kiedy zupełnym fartem, chodząc bez celu trafiłyśmy w to miejsce.
AHort był tak naprawdę średniowiecznym ogrodem królewskim, który działał i dbano o niego jakoś bardziej niż teraz do XIX wieku. Aż trudno uwierzyć, że rosły tu drzewa owocowe, tropikalne kwiaty a nawet były ogródki warzywne (ponoć królowie mieli mały problem z zaufaniem do lokalnych dostawców półproduktów i woleli dmuchać na zimne). Co więcej, hodowano też tutaj króliki. Jednak, co dobre szybko się kończy. Przysłowiowe "5 minut" pałacu minęło a więc i ogród zaczął podupadać. Później, już w czasach nowożytnych odnowiono ogród, doprowadzając go do stanu takiego jak na zdjęciach, dodając różne elementy inspirowane architekturą arabską choćby Alhambry w Andaluzji, ale można tylko zgadywać, jakie to miejsce musiało być piękne oryginalnie. No i ta muzyka ze wszech stron...
fot. własne
fot. visitpalma.cat
fot. własne
Szczególnie wizyta wieczorna w tym miejscu zapadła mi w pamięć, mimo że nie było zbyt wiele widać (ogród nie jest specjalnie dobrze oświetlony), to jednak miał w sobie "to coś".
fot. własne
Znalazłam też kilka analogii do kontynentalnej części Hiszpanii...konkretnie ulic Barcelony. Nie wiem dlaczego, ale patrząc na te zdjęcia i przypominając sobie spacer po tej ulicy, jakoś samo mi się w głowie wyświetla wspomnienie La Rambli...
.....pod każdym aspektem La Rambli..nawet takiej, którą przechodziłam piątkowej nocy i mijając ludzi w różnym stanie skupienia. Tutaj- kropka w kropkę :) I oczywiście po zerknięciu na tabliczkę, okazało się że moje oko i nos pilocki miał rację. Wzdłuż Pasażu des Born - La Rambla, mieszczą się najdroższe markowe butiki, przez co skupienie turystów tutaj jest naprawdę gigantyczne. Witamy na ulicy La Rambla w Palmie.
fot. własne
Oprócz tego, warto zaglądnąć do portu Paseo Marítimo. To tak naprawdę jest centrum życia nocnego na wyspie. Częstym widokiem są wstawieni Anglicy i Niemcy (niestety), ale też bardzo łatwo znaleźć bar z muzyką, gdzie tańczą przystojni i samotni Hiszpanie :)
Co polecam: dla klubowiczów- TITO najbardziej popularny w mieście klub ma 3 poziomy z różną muzyką, oraz PACHA- ale tutaj musicie się przygotować na 1. kolejki 2. drogie bilety wstępu, ponieważ tutaj regularnie goszczą za konsoletami międzynarodowi DJ-e. Niestety, to dość droga impreza, ale ponoć warta każdej kasy (nie wiem, nie byłam).
fot. własne
Palma Aquarium
To obiekt, który zobaczyłyśmy dzięki Turbopassowi (normalnie bilet kosztuje 23€/os) i mogę powiedzieć, że spokojnie wart jest swojej ceny. Spędzić tam można spokojnie 3h nie spiesząc się specjalnie (na co nie mogłyśmy sobie pozwolić), minusem jest tylko to, że trochę się do niego jedzie.
Ale warto.
Przed nami było ponad 50 zbiorników i ten jeden, największy Big Blue, głęboki prawie na 9 metrów- największy tego typu w Europie, gdzie żyją rekiny i koralowce. Kto ma ochotę na wydanie trochę większej sumy pieniędzy (prawie 200€)- może skusić się na nurkowanie w wybranych akwariach z jedenastoma rekinami, albo na przykład pływania statkiem ze szklanym dnem po akwarium pełnym rekinów. Jednak to co spodobało mi się najbardziej- szczególnie dla małych fanów zwierząt- Akwarium organizuje cykliczne wydarzenia nazywające się Domir con Tiburones, podczas których dzieciaki mogą spędzić noc, śpiąc w tunelu otoczonym przez akwarium z rekinami. Nie lada atrakcja, ale też i sporo płatna- uzależniona od terminu noclegu.
Jeszcze ciekawszym jest fakt, że możecie tutaj zorganizować... KOMUNIĘ, albo WESELE. Nie powiem, jest to ciekawa alternatywa, ale niestety nie znalazłam informacji ile taka przyjemność kosztuje.
fot. własne
Oprócz klasycznych akwariów, jest jeszcze do przejścia wcale nie mały park, stylizowany na dżunglę z wodospadami i innymi bajerami, są baseny z żółwiami morskimi no i naprawdę OGROMNY plac zabaw dla dzieciaków.
fot.własne
Im więcej piszę na temat Palmy, tym bardziej mam wrażenie, że uzależniłam się od klimatu tam panującego i tym bardziej jest mi smutno że mnie tam nie ma. Jeżeli kiedykolwiek będziecie mieć okazję do wizyty na Majorce- nie wahajcie się. Wyspa odda wam we wspomnieniach.
Komentarze
Prześlij komentarz