Spalone orki..z Majorki cz. II

Wracam do was z drugą częścią mojego ulubionego kierunku jak do tej pory, który przy dobrych wiatrach jest dostępny dla każdego, niezależnie jaki ma się budżet. Bilety lotnicze czasami można kupić za bezcen.
Jednocześnie nie jest to zamknięcie tematu Majorki, przed wami III, jeszcze nieodkryta część.

fot. własne

Tym razem zajmiemy się pojedynczymi atrakcjami, które udało nam się zobaczyć podczas jednego dnia wynajmu samochodu. Z poprzedniego posta wynikało, że byłyśmy w Akwarium w Palmie, ale zaraz po tej (bardzo szybko przelecianej) atrakcji ruszyłyśmy na trasę. Moje geologiczne serduszko, jak mówiłam wcześniej, bardzo się z tego ucieszyło.

Dzisiaj zabiorę was na bardzo wyrywkową wycieczkę na wschód i północ wyspy. Dla osób, które zastanawiają się czy jest sens wynajmować samochód na 2 dni, odpowiadam WARTO. Mając jeszcze kartę turystyczną, znacznie większa część wyspy (bo na pewno nie cała) jest dla was i na pewno nie będziecie żałować.



PORTO CHRISTO- REGION JASKINIOWY

Jedziemy na wschód. Jak wspominałam poprzednio, Majorka oprócz niechlubnej łatki kombinatu turystycznego ma też w sobie coś, co ucieszy każdego pasjonata geologii i geoturystyki. Skały. Widok, kiedy jedzie się przez wyspę, trochę przypominał mi odpowiednik Korfu... momentami trochę bardziej skalistej Czarnogóry.... tak czy tak odsłonięć tu nie brakuje. Jednak jak wszyscy wiemy, to co najlepsze, zwykle jest niewidoczne dla oka- warto zajrzeć na chwilę pod powierzchnię.
Niewątpliwie najbardziej popularną Jaskinią jaką znajdziecie we wszystkich lokalnych agencjach turystycznych i katalogach "TOP 5 MUSISZ ZOBACZYĆ" to Smocze Jaskinie. Najbardziej oblegana turystycznie, posiadająca jedno z największych jezior podziemnych w Europie- a nawet chyba i na świecie, nad którym odbywają się koncerty muzyki klasycznej.

Plano Visita

Rzeczą, która działa na ewidentny minus tego miejsca w moich oczach jest to, że całą jaskinię zwiedza się w max 15 minut, bo przewodnik jako tako nic nie opowiada tylko sprawdza czy ktoś nie maca nacieków i czy wszyscy sprawnie i szybko przechodzą przez jej wnętrza. Typowa masówka.

Klasyczny przykład jak ze świetnej atrakcji (rejsy łodziami i krótki koncercik na nich) zrobić tragedię na kółkach. I jeszcze ta cena... 17€ za osobę.. Nie jest to kompletnie warte swojej ceny, patrząc na to ile rzeczywiście czasu spędzicie w tłumie rozochoconych azjatyckich kuzynów. Tak, oni też tu są.

Coves de Campanet- też nie polecam, już ciekawsze są jaskinie jurajskie na Słowackim Raju ;)
Coves de Gènova- jeżeli nie macie co robić, a macie bilety na komunikację miejską w Palmie/ samóchód- można podskoczyć. Stosunkowo niedaleko, nie jest aż tak spektakularna, ale jest na co popatrzeć i fajną robotę robi dobre oświetlenie. Przewodnik jest prze- genialny, w cenie (bilet ok. 10€/os) macie nawet jego koncert na stalaktytach i obszerną wiedzę na temat obiektu.

 UWAGA! Wcześniej trzeba przedzwonić i zarezerwować bilet. Niestety przez to, że jest to nie aż tak skomercjalizowana atrakcja, przewodnik musi nam otworzyć tę jaskinię (że tak ekskluziw ;) )

Cuevas dels Hams

Czyli dosłownie Jaskinia Haczykowa. Jest jedną z pięciu jaskiń udostępnionych turystycznie na wyspie, do której wstęp zapewni wam Karta Turystyczna wspominana w poprzednim poście. Na całej wyspie z uwagi na jej budowę geologiczną aż roi się od jaskiń i elementów geologicznych, ale niestety tylko niewielki odsetek z nich (5) został przystosowany do ton azjatyckich turystów.

fot. własne

Tak jest, nie boję się tego mówić, pierwszy raz spotkałam się z takim przypadkiem gdzie na 4 podgrupy turystyczne, w których obchodzi się jaskinię (różne wiekowo i językowo) trafiła mi się tylko trójka ludzi o nie-azjatyckich rysach i to wszystko to jedna polska rodzinka z płaczącym bąbelkiem. Szczęściara.
Wnętrze jaskini, skądinąd piękne, z wewnętrznymi jeziorkami i niezwykłą szatą naciekową, oświetlone....pstrokatym różowym, kiczowato fioletowym albo pomarańczowym światłem...a w jednej z sal przepiękne draperie i zapierający dech sufit pełen stalaktytów oświetlony żarówką disco o zmieniających się kolorach a w tle muzyczka polifoniczna, która kojarzyła mi się z muzyczką ze sklepów spożywczych ... no nie. To trochę nie ten poziom wyczucia smaku ;)

 

W tej jaskini spędziłam najwięcej czasu, stąd mogę najwięcej powiedzieć. Kompleks z parkiem/ ogrodem i małą bazą gastro robi fajną robotę i można znaleźć odosobnione miejsce na krótką przerwę przed zwiedzaniem. Zwiedzanie jest o konkretnych godzinach, zmiennych sezonowo (co trzeba wcześniej sprawdzić) i grupa dopiero wchodzi do wnętrz kiedy zejdzie się odpowiednia ilość osób.


Dlaczego haczykowa? Bo- nie wiem jak wy- ale ja miałam nieodpartą chęć zawieszenia czegokolwiek na wystających naciekach. Co prawda haczyki są niewielkie i przez to ciężko było je uchwycić na zdjęciach, ale jak się przyjrzycie, to na pewno je zobaczycie :)
 Z sufitu, ze ścian, z podłogi, wystają stalaktyty i stalagmity właśnie wygięte w rzeczony haczyk. Jak do tego doszło? Nie wiem- jak to mówi tekst piosenki. Naukowcy i speleolodzy do tej pory starają się ustalić przyczynę takiego zjawiska- bezskutecznie. Stąd dodatkowy aspekt tajemniczości.


I choćby w tak małej i atrakcji widać już zapał do rozwijania turystyki (wiadomo, piniondz się zgadza). Dlaczego? Bo pojawił się syn odkrywcy (pana Pedro Caldentey, który dokonał eksploracji groty w 1905 roku) Lorenzo, wprawiony w bojach nurek, który zaopatrzył to miejsce w wodoodporną instalację, która wywindowała Jaskinię dość wysoko względem pozostałych. Będąc tutaj można poczuć się trochę jak we Włoszech- a to za sprawą podziemnego jeziora, które jaskinia ma (a jakże) o nazwie "Morze Weneckie". Oprócz nazwy mamy też podświetlaną gondolkę, która praktycznie pod sam koniec trasy jest elementem spektaklu audiowizualnego a w zasadzie koncertu Chopinowskiego (o tym Panu jeszcze wspomnę w ramach Majorki) połączonego z pokazem animacji na ścianach jaskini. Łódeczką się nie płynie, tylko obserwuje zmęczonego życiem gondoliera, który po raz 15 tego dnia słyszy muzykę i stara się robić minę jak najbardziej neutralną przy oślepianiu przez lampy błyskowe (używanie tych było oczywiście zakazane, ale weź to wytłumacz)...
Dla mnie bez szału, ale Azjaci byli zachwyceni!





fot. własne

fot. tripadvisor


No i jest jeszcze jedna, moim zdaniem najlepsza i najpiękniejsza na całej wyspie Cuevas d'Arte. Leży nieco wyżej, niż Porto Cristo bo w mieście Capdepera, więc dojazd trwa nieco dłużej, ale podróż zwróci się nam z nawiązką. Wstęp kosztuje również 15€, mamy wycieczkę około 45 minutową w grupie w jednym z 4 możliwych języków (na zwiedzanie czeka się do tego czasu, aż nie zbierze się grupa ~30-45 min), oprowadzanej przez dobrych i uśmiechniętych przewodników, pozwalającą nam na zachwyt ośmioma salami dosłownie zalanymi naciekami krasowymi. 

 
fot. www.tripadvisor.pl

Mamy salę Wejściową, długie, kamienne schody prowadzące do Sali Kolumn- ta daje wrażenie, jakbyśmy byli w jakimś gotyckim kościele- naprawdę niesamowite, później Sala Królowej Kolumny gdzie znajdziecie rekordzistkę wyspy- największa kolumna na Majorce- 25 metrów wysokości otoczona baldachimami krasowymi.
Tutaj następuje moment lekko tandetny- ale zrobiony ze smakiem: przejście do sali znanej jako Piekło. Ogromna przestrzeń z wszystkimi jakie tylko sobie wymyślicie formami, nawet takimi przypominającymi kotary okien, sięgające od sufitu do ziemi. 
Są tu nacieki, które do złudzenia przypominają potworne zwierzęta i stwory, wykrzywione w nienaturalnych pozach a wszystko jeszcze mocniej podkręca światło, które powoli zmieniając się w akompaniament muzyki robi taką robotę, że zaczynasz się zastanawiać czy to oczy płatają ci figle, czy wszystko w jaskini się rusza. Tak sobie Hiszpanie wyobrażają najgorsze miejsce we Wszechświecie.
      He. Chyba nie byli w Radomiu. 
Świetna opcja.

fot. www.hispanico.pl

Na koniec: skoro było Piekło- jest i Niebo. Nazwę bierze od formacji przypominających do złudzenia grupy aniołów na tle białych, wapiennych skał i wykwitów różnych minerałów. Lasy- dosłownie- lasy kolumn, sopelków krasowych, draperii i niesamowity, zapierający dech strop...aż żal, że telefon padł :(


fot. hispanico.pl

Oprócz tego dalej: Komnata Teatralna, Komnata Flagi, Komnata Dzwonów (nazwa od dźwięku, które wydają stalaktyty po uderzeniu ich kamieniem). Powtórzę: słowem- coś pięknego. 
_______

I ruszyłyśmy dalej w trasę, wzdłuż wybrzeża w stronę najbardziej popularnego punktu "końca Majorki", jak zwał tak zwał. Ruszyłyśmy a Cap de Formentor. Po drodze jednak widoki były tak niesamowite, że aż żal było nie stanąć na dzikim parkingu i porobić zdjęcia- czy to na plaży w Alcudi, słynącej ze sportów wodnych....




...aż po nasze odkrycie niesamowitej, ukrytej plaży Platja de Formentor. Jeżeli będziecie mieć chwilę, zachęcam aby spędzić tam więcej niż 30 minut (jak to w naszym napiętym grafiku miało miejsce). Znalazłyśmy tę plażę zupełnie przypadkowo, zaparkowałyśmy naszą Pandzią pod randomową sosną w jakichś krzakach i co najgorsze, nawet nie miałyśmy czasu żeby się tam wykąpać- także musiała nam wystarczyć ochładzająca kąpiel dla zbolałych stóp oraz- jak w filmach- spacer wzdłuż brzegu. Widoki bajkowe, woda płytka: więc z dzieciakami jak najbardziej możecie zajechać :)

 

,
fot. własne

Tak trafiłyśmy do celu: najdalej wysunięty na północ punkt wyspy: Przylądek Cap de Formentor. 

fot. własne

(Podczas robienia panoramy spadłam z kamienia, hue hue)


Nazwa pochodzi z łaciny frumentorum- czyli miejsce uprawy pszenicy, uprzedzając pytanie: nie, nie ma tutaj nigdzie pól uprawnych. Ot fanaberia. Co ciekawe, przylądek przez miejscowych jest nazywany miejscem spotkań wiatrów (el punto de encuentro de los vientos), co dość mocno jest odczuwalne. Wieje jak w kieleckim, w kilku kierunkach, tworząc czasem nawet wiry. Uwaga na czapki i kapelusze ;)


fot. własne

Czubek Majorki otaczają piękne niebieskie i przejrzyste wody, także plażowanie jak najbardziej a tym bardziej nurkowanie! Co prawda raf nie zobaczycie, ale flora i drobna fauna też dobrze cieszy oko.


Widoki są niesamowite, a szczególnie te na trasie pełnej serpentyn gdzie musiałam być bardzo mocno skupiona na drodze i było tylko: " Ania, weź kręć widoczki, bo ja pacze". A na szczycie serpentyn (taras widokowy jest w 3/4 ich długości) Latarnia morska do której w szczycie sezonu nie polecam zaglądać. Ludzi w pieruny a widoki porównywalne do tych z niższych pięter. 




 
fot. własne


fot. www.salon24.pl

Prosto z Przylądka przejechałyśmy wzdłuż wybrzeża do sławnego Soller...ale o tym miejscu już następnym razem :)

Do zobaczenia na trasie!

Ola



Przy tworzeniu wpisu, oprócz własnych doświadczeń i wiedzy korzystałam z:

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Majorka: można dostać palmy

Eisriesenwelt- lodu jak...lodu!

Wyspy wyrwane jak z próbnika decoralu- BURANO + MURANO